środa, 16 listopada 2011

shyness, let it go

Mamy 16 listopada. Od paru postów piszę zdania z dużej litery i z kropką. Fascynujące. A więc mamy 16 listopada... jeszcze jakieś 5 tygodni i upragnione Święta Bożego Narodzenia. Upragnione... byłabym o wiele bardziej szczęśliwsza na tą myśl, gdyby wiadomo CO. Trudno. Czasem jest mi naprawdę ciężko, ale jeszcze się nie poddałam. Boże...
Mogłabym tu powypisywać znowu wkurwiające mnie rzeczy, ale jaki to ma sens? Właśnie, sens. Sensem mojego życia jest, wiadomo - Zbawienie. Ale to takie odległe i... oklepane? Sensem mojego życia jest teraz czekanie na Tego Mojego Jedynego. Jakie to życie jest śmieszne i pełne niespodzianek.

Źle mi samej ze sobą. Sama się odizolowałam i nie potrafię już teraz wrócić. Z nowymi też jakoś mi nie idzie. Depresja? Oddajcie mi lato, ciepło, wakacje, słońce! Nie nawidzę zimna, jesieni. Tak, nie nawidzę jesieni. Człowiekowi nic się nie chce, nie ma w co się ubrać, jest chronicznie zmęczony i apatyczny. Ja już rzygam. Najlepiej wsadziłabym komputer w kołdrę i w łóżku spędzała całe dnie. O. Może bym wtedy nie jadła tak dużo? Chcę schudnąć.
Takie mam myśli czasem. Muszę się skupić na prawie jazdy i zdać. Potem chciałabym znaleźć sobie pracę. Praca i studia. Własne pieniądze. Tak, żeby uniezależnić się od Szanownego Kapo trochę. Tak, na fajki, na ciuchy, na wczasy. Chciałabym w księgarni albo bibliotece. Cholera, muszę się za czymś rozejrzeć...

Kolejna kwestia z wanny: niewinność. Chciałabym być niewinna. Niewinne gesty, niewinne relacje. Niewinny związek, taki dziecięcy na początek. Nie chcę od razu, tak chamsko, w to wszystko wchodzić. Niezgrabne ruchy, rumieńce. Brakuje mi takiej relacji. Nie chcę być staro-dorosła. Oh, wakacje - jeszcze nigdy na Was tak nie czekałam jak czekam teraz.

A tu wciąż 16 listopada... oh, listopadzie, mijaj szybciej.

wtorek, 8 listopada 2011

who's in control?

Szanowne Kapo.
To nie jest zażalenie zbuntowanej nastolatki. Jestem dorosłym człowiekiem, zdającym sobie sprawę z własnej egzystencji i z tego co zamierza z nią zrobić.
Niech Szanowne Kapo nie głaszcze mnie już więcej. Niech Szanowne Kapo zda sobie w końcu sprawę z tego, iż nie znają moich doświadczeń, przeżyć, myśli, uczuć, marzeń. Szanowne Kapo nawet nie wie, że teraz tutaj to piszę.
Nie chcę nikogo obrażać i nie powiem tego nigdy wprost, ale... Mamo, nie rozumiemy się. Czyżbym była na innym poziomie intelektualnym? Ja to czuję. Patrzę inaczej na ludzi, niż Ty. Dla mnie Adam od Basi nie jest dziwny. Zachowuje się inaczej niż wszyscy, niż cała ta obłudna rodzinka. Każdy jest jaki jest. Taki ma sposób na życie, taki ma styl bycia. Dlaczego ma się dostosowywać do jakiegoś określonego kanonu zachowań społecznych? Gorszy jest? To w waszym chorym mniemaniu trzeba być takim jak większość. A więc przyjmijcie do wiadomości Szanowne Kapo - ja nie chcę być taka jak wszyscy. Idę pod prąd i będę szczęśliwa.
Dla mnie szczęście to pojęcie subiektywne, bardzo. I nie, nie będę z Szanownym Kapo rozmawiać, bo nie mam siły. Siłę tą chcę przeznaczyć na radzenie sobie z waszą niewiarą we mnie. Muszę być silna, by nie poddać się waszym słowom, waszym mądrościom i radom. Chcę spaść na dupę i ją sobie obić. Ale to będzie moje doświadczenie, moje cierpienie. Popatrzcie na swoje życie. Nie wiem, czy jesteście szczęśliwi. Może...

Szanowne Kapo. Nie zabierajcie mi mojej cierpliwości i chęci czekania. Zrobię co zrobię. Nie utrudniajcie mi i tak już ciężkiego życia. Najlepiej dajcie mi święty spokój.

Z poważaniem,
Kontrolowana.

czwartek, 3 listopada 2011

... will tear us apart

Najlepsze ma dopiero nadejść. Szkoda, że nie za miesiąc a za miesięcy siedem. Czy to nie ironia? 7x7, siedem. Siódemka, liczba, którą uważałam za szczęśliwą.
Jestem młoda - całe życie przede mną. Tylko... tylko czuję się tak koszmarnie źle. A bo to pierwszy raz moje marzenia poszły się pierdolić? Nie. Po raz wtóry. A bo to mało cierpienia jest w moim życiu? Za mało, tak? Widocznie tak, skoro znowu czuję się nieszczęśliwa. Znowu wszystkie dni są takie same. Znowu moje czekanie strasznie się wydłużyło. Znowu płaczę. Już nie tylko w zaciszu swojego pokoju. Łzy cisną mi się w pociągu. Łzy cisną mi się, gdy idę ulicą. Łzy cisną mi się, gdy siedzę na ławce i odpalam kolejnego papierosa.
Oczywiście, że czas leczy rany. Oczywiście, że moje czekanie będzie wynagrodzone. Tylko ja nie chcę, żeby mnie teraz bolało.
Za długo trwał mój dobry humor, za długo już nie płakałam w poduszkę, za długo byłam silna i nie poddawałam się. A więc witajcie koszmarki z powrotem! Nie tęskniłam.

Pamiętam jak śmiałam się, że miłość to cierpienie, że miłość zabija, że miłość jest toksyczna. Głupia byłam, bo to nie jest śmieszne. Miłość łapie cię za szyję i dusi, jak boa. Nie możesz nic zrobić. A miłości się nie odrzuca.
Tylko, że ja nie wiem czy to już miłość czy jeszcze zakochanie. Jesteśmy za daleko. Złożyliśmy przysięgę.
To jest naprawdę zupełnie coś innego niż mogłoby się wydawać. To jest prawdziwe i ja to czuję. To jest takie coś, że ja nie chce niczego innego. Pomimo mojego smutku i zwątpienia chcę w tym trwać, bo więcej takie coś się nie przydarzy. Pytacie: "jak to?". Odpowiadam: "a no tak to". Chcę wytrzymać i potem powiedzieć: "Widzicie? to JEST możliwe!". Chcę być dumną, chcę mieć wspaniały życiorys. Bo ja wierzę, że się uda. Najwyżej się mylę i również moja wiara okaże się błędna.
Mamy jedno życie, dlaczego się nim nie zabawić? Nie chcę być taka jak wszyscy. Obydwoje tacy nie jesteśmy i nie będziemy. Jesteśmy wyjątkowi, pamiętasz? Perfekcyjni, tak.